czwartek, 30 kwietnia 2009

2009/04/29

By James Montgomery

30 Seconds To Mars ciężko pracują, więc nie musicie się obawiać, że Jared Leto i spółka odłożą w kąt nowy album i nigdy o nim nie usłyszymy. Oni ciężko przykładają się do swojej pracy i będzie to więcej niż tylko dźwięk.
Oto jedna z rzeczy, której zapewne nie wiedzieliście o Jaredzie Leto: jest wielkim obściskiwaczem ;)
Odkryłem to w ten poniedziałek, kiedy miałem okazję spędzenia popołudnia w raczej niezwykłym domu Leto w L.A. z całym 30 Seconds To Mars. Zaczęło się od delikatnego uścisku, nie mniej niż dziesiątki razy. W salonie na górze, na dole przy basenie, w pokoju nagrań jego studia... Leto był tam, czekając na mnie z wyciągniętymi rękoma. Poważnie, to wyglądało jak odwiedzanie mojej babci, jeśli moja babcia:
A) ma zdecydowanie postmodernistyczny design
B) przyjaźni się z Kanye Westem.
Gdybym powiedział, że było to najbardziej surrealistyczne popołudnie w całej mojej karierze, byłoby to niedopowiedzenie epickich rozmiarów proporcji. I to było zanim Leto kazał mi usiąść i wpatrywał się we mnie tymi stalowoniebieskimi oczami, klepał moje kolano i dał mi prezent: stalowe pudełko owsianki (od kiedy zażartowałem na blogu, że chce wszystkim pozabijać, wysyłanymi okrągłymi ciasteczkami do redakcji informacyjnej MTV). Oh, i sfilmował tą wymianę, do filmu nad którym pracuje i na którym się podpisałem.
I to przenosi mnie do kluczowego punktu tego tygodnia: Jared Leto jest nie tylko niestrudzonym przytulańcem i zamyślonym darczyńcą prezentów, on jest również zupełnie szalony... w najlepszym znaczeniu tego słowa.
Pomimo, iż w ubiegłym roku nad głową Leto wisiał proces sądowy na kwotę 30 milionów dolarów (proces został ustalony godzinami, tuż przed podpisaniem ugody), zamknął się na 18 godzin w dziwnym futurystycznym studio z pozostałymi członkami 30 Seconds To Mars - bratem Shannonem i gitarzystą Tomo Milicevicem - zbudował i sfinansował całkowicie z własnej kieszeni, pracując nad super-ambitną i zdecydowanie dziwną, dalszą częścią 30 Seconds To Mars, częścią przełomowego albumu z 2005 roku, 'A Beautiful Lie'.
Zaczęli współpracować z Flood'em (U2, Nine Inch Nails, Killers), by produkował i radził im, nawet projektując studio do jego dokładnych specyfikacji. (W pewnym momencie tej wycieczki, Leto zatrzymał się i syntezator dźwięku wielkości lodówki: "To ten sam, który Flood użył dla Depeche Mode", uśmiechnął się promiennie. "Musisz być znawcą żeby umieć na tym grać".) Zmusili Kanye do zagrania i zaśpiewania w piosence. Mieli w swoich rękach R.S.V.P. - jedyny taki "eksperyment dźwięku", zaprojektowany do eliminacji szeptów, szmerów, okrzyków ze ścieżek. I tworzyli (redagowane w domu Leto) film dokumentujący historię narodzin kolejnego albumu.
Do porozumienia doszło w tym tygodniu, ale zespół i tak działał bez zgody wytwórni - niewzruszony plan dystrybucyjny, do którego Leto dążył składając wcześniej wierne zapewnienia, że ludzie i tak usłyszą ten album, nawet jeśli mieliby chodzić "od drzwi do drzwi, żeby go sprzedać". Ten album, z piosenkami długimi na osiem minut i syntezatorem Tangerine Dream, jest sfinansowany przez samych muzyków, zupełnie nieskazitelny i nienaruszony przez nikogo, poza wąskim gronem z otoczenia Leto (i może Brandon Flowers). I to jest - przez Leto i pozostałych członków jego zespołu 'posiadanie własnego wstępu' - album jest ogromnie inny niż ostatni, gdzie głównym punktem było wyobcowanie fana, stające się bliską pewnością.
Zasadniczo, czy Leto stworzył najbardziej ambitny czy najbardziej fatalny album jeszcze nie możemy ocenić. Przełknął swoją dumę i znalazł sposób, aby już wkrótce podzielić się swoim dziełem. I robi to, ponieważ tego chce.
Czy nie powinniśmy mieć więcej rockowych gwiazd jak w tym przypadku? Każdy album nie powinien być skokiem wiary, próbą woli, ryzykiem znaczących rozmiarów? Czy nie świadczy to o wielkości stworzonej sztuki? Jared Leto rozumie większość z tych bzdur, błahostek, ale być może jest on również najbardziej prowadzoną, skupioną i wręcz nieustraszoną gwiazdą rocka, jaką kiedykolwiek spotkałem. I jego zespół, długo wyśmiewany i ignorowany idzie tą samą drogą: osiągnęli kryzys studia, podczas gdy nikt nie patrzył walczyli, chociaż nie było widać żadnego realnego końca. Pracowali nad głęboko osobistym, kompletnie zachowanym w naturalnym stanie dziełem sztuki. To bardzo dzielne z ich strony, i to się chwali.
Oczywiście mam w pamięci wszystko z tego jednego popołudnia, spędzonego z 30 Seconds To Mars w domu Leto. Nie słyszałem ani jednego singla z ich nowego albumu - słuchałem tylko ich, rozmawiałem, mogłem przyglądać się jak przebierają palce w postrzępionych brodach, przecierają przekrwione oczy. Nie mam pojęcia jak album się ułoży... jeśli kiedykolwiek to nastąpi.
Ale wiem, że chciałbym aby istniało więcej takich ludzi jak Jared Leto, tworzących muzykę. Potrzebujemy więcej tak umysłowo chorych, super skupionych ludzi, którzy zarzucają sobie na plecy ładunek, ryzykują i tworzą sztukę. To jest coś, co powinniśmy oczekiwać ze strony każdego zespołu, który kochamy. Już prawie żaden z nich nie jest tak dzielny (albo szalony) żeby spróbować czegoś takiego.
Jared Leto jednak jest. I nie mogę się doczekać, by zobaczyć jak te wszystkie sprawy się ułożą. Katastrofa albo tryumf, w końcu przynajmniej próbował. Mocniej. I przytulał, nawet mocniej :)



***źródło: http://www.mtv.com/
***tłumaczenie: mary

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szukaj na tym blogu