sobota, 24 września 2011

Wywiad 2007: Dobrze ro[c]kujący aktor

LA TIMES


Gwiazda rocka, to rola, którą on najbardziej się delektuje.

Sława Jareda Leto pojawiła się wraz z aktorstwem, ale Jared również ciężko pracuje, dlatego jego zespół 30 Seconds To Mars może zrobić sobie teraz dużą przerwę.

Jared Leto wydaje się być zrelaksowany. Ubrany na czarno, z pomalowanymi na biało pazurami i włosami do ramion, łatwo nawiązuje kontakt. Nawet gdy odbija się raz od poduszki, drugi raz od brzegu modnej kanapy w skąpo umeblowanym domu w Los Angeles, który pomimo, że należy do niego, nie spędza w nim dużo czasu.
„Jestem włóczęgą”, mówi rozglądając się po białych ścianach, niedawno malowanych, których świeżość zakłóca tylko odrobinę dzieł sztuki, leżących na podłodze.
Dosłownie tak. Ale pod względem kariery, pokazał że nie potrzebuje dużego poczucia nacisku. To nie jest tak, że jego zespół 30 Seconds To Mars osiągnął status złotej płyty, tylko ze sprzedaży więcej niż 500 000 kopii krążka „A Beautiful Lie”. To kolekcje intensywnych, udręczonych rachunków oszukiwania, to zakotwiczenie w radio tego lata, modnego rockowego przeboju ‘The Kill’ (nagroda jedna z wielu opierających się o ścianę, pośród posadzonego łagodnie posągu Buddhy).
To band, który ciągle istnieje, odnosi sukcesy wolno i w niestabilnym tempie. Przełom przyszedł rok po wydaniu debiutanckiego albumu „30 Seconds To Mars”.
Dla muzyków nastąpił wyjątkowo rzadki obrót kariery, oczywiście na plus. To niespotykane dla kogoś, kto zdobył sławę jako aktor, pojawiając się jako łamacz serc w serialu telewizyjnym lat 90. „Moje tak zwane życie”, a potem stał się frontmanem zespołu.
Później pojawił jako ciemny charakter w filmach, jak „Requiem dla snu” (2000), grając narkomana, czy w „Azylu” (2002).
Rygory i nagrody kariery filmowej są bardzo wysokie, by pozwolić sobie na pełny czas pracy z muzyką, robienie solidnej kariery w tym kierunku. Ale ponieważ 30 Sekund Jared założył wraz ze swoim bratem, perkusistą Shannonem, podpisał kontrakt z Virgin Records w 1998 roku, grupa Leto należała do nikogo, to był tylko ich priorytet.
Teraz ich dokonania mówią same za siebie.
„Byliśmy prostą kapelą przez trzy lata”, mówi muzyk-gitarzysta, który będzie obchodził 35 urodziny w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. „W tej chwili jesteśmy w trasie od półtora roku”.
Praca się opłaca i stosunkowo życie muzyków robi krok do przodu. Zespół wziął udział w festiwalu Bamboozie, sponsorowanego przez MTV2, które było też kluczowym podczas nagrywania „The Kill”.
A co z karierą filmową?
„Sięgam pamięcią wstecz do paru rzeczy i muszę powiedzieć, że nie mam niczego nie tak w moim umyśle”, przerywa. „Clint Eastwood chciał żebym zagrał w Sztandarze chwiały, rok temu i musiałem powiedzieć ‘Nie’, ponieważ mieliśmy zabukowane terminy otwierające naszą trasę. To nie był nawet główny etap gdzie zespół grałby jako suport, ale trzeci zespół na liście. Ludzie nie rozumieli, jak mogłem powiedzieć nie, do Clinta. Ale wydałem płytę i byłem jej oddany”. 
Ostatnia koncesja na film przyszła po 6 tygodniowej przerwie, dla roli Marka Davida Chapmana w „Rozdziale 27”. Dla tej roli przytył 30 kilogramów, pogłębiając kilka problemów zdrowotnych – wysoki cholesterol, podagra i niepokojąca arytmia.
(Wrócił do swojego giętkiego, własnego ja, ale jednak nie całkiem). Jared zajął się filmem, ale na wiosnę znowu uderzy w festiwale. Nie uważa ani bycie rockmanem ani gry w filmach za podstawę swojego zawodu. Jest osobą twórczą, jednego dnia tworzy muzykę, a innego dnia jego pracą jest film. Nigdy nie stawiał jednej z tych dwóch rzeczy nad.
Zaakceptował obie rodzaje twórczości i nie mógłby żyć bez jednej z nich.
„Nie myślałem o innych rywalach przed sobą i zespołem”, mówi. „Rozumiem i akceptuję odpowiedzialność, że wcześnie wyruszyliśmy w świat. Łamanie stereotypów jest czymś bardzo trudnym do robienia”.
Jared nie uważa, że jest coś szlacheckiego w pościgu za nim, otwierając wszystkie drzwi innym gwiazdorom filmowym. Właśnie przyprawił o dreszczyk emocji jego i pozostałych członków zespołu. Ciężka praca się opłaciła i dała im wolną drogę do legalności.
„To całkiem dziwaczne, że to w ogóle się wydarzyło”, mówi o swoim sukcesie. „Zawsze wierzyłem w powrót do pisania 13 minutowych progresywnych piosenek. Ale czasami czuję, że wciąż muszę przekonywać ludzi”.
W końcu, jednak widzie dobry sceptycyzm, dla zespołu i jego fanów, Echelonu.
„To czyni nas silniejszymi. Musiałem patrzeć przez negatywy, by zobaczyć pozytywy”.
Pomimo, iż Jared cieszy się z koczowniczego trybu życia, w drodze, myśl o posiadaniu domu na pół gwizdka, wygląda na głupi pomysł, ale jest w pełni wygodny i odrzuca inne opcje.
„Jestem w świetnym miejscu, o właściwym  czasie” , mówi.



***Wywiad dla LA TIMES
***tłumaczenie: mary

______________________________________________________________________

POPCORN: DOBRZE RO[C]KUJĄCY AKTOR

Skąd się wzięła muzyka w jego życiu? To proste - z cygańskiego stylu życia - śmieje się Jared Leto, który wraz z bratem wychowywany był przez samotną matkę. W trójkę przenosili się z miejsca na miejsce. Mieszkali w Ameryce Południowej, na Haiti i w komunie w Kolorado. W końcu osiedlili się w Virginii, gdzie Jared porzucił szkołę. Do dzisiaj nie mam stałego zameldowania - chwali się aktor i muzyk, który najczęściej "pomieszkuje" w Kapsztadzie w Republice Południowej Afryki. To właśnie tam powstała większość piosenek z najnowszego albumu "A Beautiful Lie" jego zespołu 30 Seconds To Mars, który kiedyś miał być rodzinną kapelą, dziś jest prawdziwą sensacją sezonu!

MUZYKA WAŻNIEJSZA OD OSCARA: Granie rocka to dla Jareda nie jakiś tam kaprys, tylko wielka pasja, dla której poświęcił kilka niezwykłych ról. Ostatnio jednak mocno przegiął, rezygnując z udziału w oscarowej superprodukcji "Sztandar chwały" - Kiedy przypominam sobie wszystkie rzeczy, z których zrezygnowałem, myślę, że nikt przy zdrowych zmysłach nie zrobiłby tego, co ja! Clint Eastwood chciał mnie obsadzić w swoim nowym filmie, a ja mu odmówiłem, bo mój zespół miał poprzedzać grupę The Used podczas trasy koncertowej. A że nie byliśmy nawet głównym supportem, więc ludzie nie rozumieli, jak mogłem odmówić Clintowi. Ale właśnie wychodziła nasza nowa płyta i byłem nią bardzo zaabsorbowany - wspomina gwiazdor, który choć zadowolony jest z krążka "A Beautiful Lie", to prosi, by nie porównywać go do młodych wilków emo-punka w rodzaju Panic! At The Disco, Fall Out Boy, czy przede wszystkim My Chemical Romance. To fani zdecydują, czy fajnie gramy. Dobra muzyka obroni się sama - dodaje Leto.

SZCZERY DO BÓLU: Dziś kiedy piosenka "Attack" grana jest niemal we wszystkich stacjach, a strona internetowa 30 Seconds To Mars przeżywa prawdziwe oblężenie, Jared już ze spokojem może opowiadać o emocjach podczas pracy nad płytą. To bardzo intymne spojrzenie człowieka, który znalazł się na rozstaju dróg, stoi na krawędzi upadku i musi się zmienić, żeby przetrwać. Wreszcie "A Beautiful Lie" jest opowieścią o życiu, śmierci, bólu, radości i pasji. O tym, co oznacza bycie człowiekiem. Zmiana była istotnym motywem dla każdego z nas. Ten cykl, przez który człowiek przechodzi w życiu wielokrotnie - wyjaśnia lider 30STM. Jedyne, o czym Jared nie chce opowiadać, to poprzednia, debiutancka płyta. Choć jesteśmy dumni z naszych poprzednich nagrań, naprawdę chciałem zniszczyć pierwszą płytę stworzeniem drugiej. Ostatnia rzecz, jakiej pragnęliśmy, to nagrać dwa razy ten sam album" - ucina sprawę brat Jareda, Shannon, grający w bandzie na perkusji. 

MUZYKA - MOJA DRUGA MIŁOŚĆ: Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że ja tak naprawdę nie muszę grać rocka, bo mam aktorstwo. I jestem szczęśliwy. Dlatego - choć kocham muzykę - to traktuję ją jako hobby. Wielką, ale jednak drugą miłość - wyjaśnia aktor, który stworzył wielkie kreacje, choćby w "Requiem dla snu". Ale z drugiej strony, kiedy już łapię za gitarę, lub siadam do pianina, to daję z siebie wszystko - mówi Leto. Zawsze inspirowały mnie zespoły, które potrafią wyrazić różnorodne emocje i malować dźwiękiem wyraziste obrazy, np. U2, The Cure, Led Zeppelin czy Pink Floyd - dodaje. Ale pragniemy też być tak nowocześni, jak tylko się da. Staramy się zrobić coś nowego, patrzeć w przyszłość, a nie za siebie, uwolnić się od cienia naszych fascynacji i wyrobić sobie renomę posługując się własnym, oryginalnym brzmieniem - cierpliwie tłumaczy zawartość albumu jego twórca. Od niepokojącej klimatem piosenki tytułowej, poprzez pulsujący rytm "The Fantasy" i refleksyjny, akustycznie gitarowy "A Modern Myth", po melancholijną melodię "The Story" - ta płyta świetnie brzmi! I mówcie, co chcecie - daje naprawdę mocnego kopa, energię do życia w tym zwariowanym świecie!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szukaj na tym blogu