poniedziałek, 17 października 2011

Wywiad 2008: Kerrang - "Wartości rodzinne"

30 SECONDS TO MARS. NIEZŁA PLANETA. BIERZEMY!

„WARTOŚCI RODZINNE”

30 Seconds To Mars są jak rakieta, podążają na przód. Czy Jared Leto i jego gang dotrzymają obietnicy bycia „zespołem dla fanów”?

Jest coś niezwykłego w staniu w kolejce i wbiciu się w szklane drzwi główne Liverpool Mountford Hall. To nie tylko odmienność tłumu, z jakim mamy do czynienia, bo jest tutaj mieszanka wiekowa, płci, wielkości, a nawet narodowości.
Nasłuchujemy i mamy trop. Tłum rozmawia w czasie przeszłym, nie o pójściu na występ, ale o zobaczeniu jednego z członków zespołu. I to była bardzo niedawna przeszłość. Jakieś 40 minut temu właśnie te 700 ludzi – i 1300 więcej – zostali ściśnięci wewnątrz sali uniwersyteckiej, wykrzykując tak głośno jak Jared Leto. To nie czas na dobranoc. Przynajmniej na razie.

Jared pali się do podkreślania, że 30 Seconds To Mars lubi swoją odmienność, robi rzeczy inaczej niż wszyscy. Mnóstwo zespołów chce mieć takie same przekonania, ale w przypadku tego bandu mamy dowody potwierdzające, iż mówią prawdę. Po zejściu ze sceny następuje  przejście do garderoby, aby za chwilę ponownie powrócić.  W pustej sali dla muzyków przed głównym barem przygotowane są już trzy butelki, krzesła i stół. Jared i członkowie jego zespołu – brat i perkusista Shannon oraz gitarzysta Tomo Milicevic – trzymają w rękach markery, a ochrona otwiera drzwi główne.

Sprawa bezpieczeństwa wygląda bardzo niepewnie, tak jakby było poza protokołem. Ale oczywiście „Jest w porządku”, mówi Jared Leto łagodnie, jakby zachęcając małe dziecko by wzięło jego rower. „Jest w porządku, pozwólcie im”.

Zatem 700 osób wraca by spotkać ponownie członków z 30 Seconds To Mars. Przez następne jakieś 65 minut, zespół podpisze każdy plakat, każde CD, każdy bilet i każdy kawałek ciała który zostanie im podstawiony w tej wielkiej przepychance. To jest świadectwo wyjątkowości, doświadczenia, że pomimo błękitnych jak jacuzzi jaredowych oczu i zdumiewającego uśmiechu tylko dwóch fanów poprosiło o podpis na sobie. Poproszony o to Jared, wydaje się być trochę niepewny i w sumie nie wie, jak spełnić taką prośbę. I wcale nie chodzi o seks, a nawet zauroczenie; to chodzi o rodzinę.

Dokładnie teraz, jakieś 4000 mil na zachód, pełni nadziei kandydaci na prezydenta, Barack Obama i Hillary Clinton, oczarowują mieszkańców Florydy w podobny sposób. W 2008 roku, w Mieście Kultury Jared robi to samo i analogicznie. Mówi każdemu, że zobaczy ich na festiwalu Give It A Name, w maju, mówi do matek, sióstr na temat telefonów komórkowych, wskazuje odpowiedni vox-pop i zwraca się do dziennikarzy.

„Chodź, pogadaj z nim” mówi, wskazując na mnie. „Powiedz mu wszystko o sobie”.

Sam jest z Liverpoolu, ma 17 lat i ma tatuaż 30 Seconds To Mars na ramieniu. Jego mama powiedziała, że to w porządku pokryć się tuszem, tak jak jego ojciec i podróżować razem. Ojciec jest jego towarzyszem koncertu. Sam myśli, dzisiejszego wieczoru muzycy mogą czuć się lepiej niż słynne The Beatles. Trzy minuty po nim poznajemy Jaspera i Tinę, z Danii. Para podróżowała do Wielkiej Brytanii aż sześć razy dla tego tour. Mówią o kosztach „jak na razie 5000 euro”. Najlepsza z nich wszystkich jest Lyly, z Luksemburga. Ona ma swoim koncie również masę koncertów grupy. Lyly pracuje dla NATO i chce przemierzać ocean, aby skrzyżować swoją pracę z trasą zespołu, do którego zapałała niezwykłą miłością. Nie twierdzi ona, że jej nieobecność za biurkiem zmniejsza lub zwiększa niebezpieczeństwo Europy. Teraz gdy ma 40 lat, Lyly zobaczy ponad połowę koncertów z tej trasy: Liverpool. Leeds, Londyn, Paryż, Amsterdam…
„To będzie ciężka praca, ale nie martwię się tym”, mówi.
Myślicie, że postępujecie tak jak Lyly i jesteście umysłowo chorzy?
„Jestem całkowicie zwariowana”.
Nie dopóki każdy, bez wyjątku zobaczy jak 30 Seconds To Mars opuszcza swoją siedzibę, gdzie podpisywali wszystko, co im się nawinęło. Jared Leto potrząsa rękami każdego członka personelu i dziękuje im za swoją służbę i cierpliwość. Rozciąga swoje kończyny, tak jak po długim locie, uśmiecha się do opuszczanych fanów. Praca skończona. W sumie, to skończona i nieskończona, bo zespół uda się teraz ponownie do swojej garderoby, aby tam obejrzeć wideo z dzisiejszego wieczoru.
Ponieważ nieważne jak dobrze dzisiaj było, zawsze może być lepiej.

„Mój niepokój”, mówi Jared, „to jakość naszej produkcji. Upewnia nas, że wszystko, co robimy jest na wysokim poziomie. Mój niepokój jest dla ludzi, którzy zadali sobie tyle trudu, by przyjść i nas zobaczyć jak gramy. Ktoś z tego tłumu przebył masę kilometrów, i to jest właśnie noc TYCH ludzi. Przebyli długą drogę, wzięli na pewno na siebie jakieś kłopoty, wydali ciężko zarobione pieniądze. Do nas należy spłacenie tego, jak tylko najlepiej potrafimy. Tak, robię to z pasją, ale również mam pragnienie, by zobaczyć, że postępuję słusznie”.

Jeśli podróżowałbym dookoła świata, a ludzie podążaliby za mną, chyba bym się nieźle wkurzył. Byłeś kiedykolwiek?
„Nie, nigdy”, odpowiada Jared. Odpowiada na to pytanie z wyrazem twarzy, tak jakbym pytał, ‘byłeś kiedykolwiek czarny’?



SEKRETY:
Co Jared Leto zabiera zawsze w trasę?
  1. Gitarę.
„Zawsze mam z sobą gitarę. Zabieram jedną nieważne dokąd jadę. Byłbym zgubiony bez niej. Piszę piosenki wszędzie. W tej trasie samotnie napisałem piosenkę w Berlinie i Belgii”.
  1. Zatyczki do uszu.
„Do spania muszą być zatyczki. Jeśli jesteśmy w trasie, w autobusie i chcemy znaleźć trochę ciszy by zasnąć, to one nam ją dają. Dają ciszę”.
  1. Jego BlackBerry
„Byłbym zgubiony bez mojego BlackBerry. Pozwala mi ono pracować gdziekolwiek się pojawię. Byłbym zbyt zmęczony, gdybym pracował przy komputerze, albo przy biurku. Mam tutaj również teksty piosnek do naszego następnego albumu… wszystkiego po trochę”.



Tak naprawdę, nie ma już wolnych biletów na żadnej koncert po Europie w ciągu trzech tygodni. Dziesięć tysięcy ludzi zapłaciło, by zobaczyć zespół w Londynie, 5000 w Paryżu, i tak dalej i tak dalej. Po powrocie do rodzinnej Ameryki, „A Beautiful Lie”, drugi album zespołu, zapewnił więcej niż milion sprzedanych płyt. Gdzie indziej sprzedaż wygląda podobnie. Przez cały czas, ludzie którzy tworzą zespół starają się twardo stąpać po ziemi i nie wywyższać się, mieć oczy zwrócone na tym samym poziomie, jak ludzie których określa się mianem ‘fanów’.

„To jest trudne”, wyjaśnia lider. „Im więksi się stajemy, tym trudniej utrzymać połączenie z ludźmi [jeden na jednego], którzy przychodzą by nas zobaczyć. Są miejsca, które przytłaczają nas wielkością, na przykład by robić tam sesję zdjęciową. Ale próbujemy znaleźć twórcze rozwiązanie problemów praktycznych. Nie powiem ci co to jest, ale pracujemy nad tym”.

Tak nie było zawsze, oczywiście że nie było. W 2006 roku autobus 30 Seconds To Mars zanotował 140 000 mil trasy. Jeden z ich wielu kierowców, pewnego razu zasnął za kierownicą, by w porę obudzić się na wjazd na hałaśliwą autostradę. Grali wszędzie, bary barbeque. miasta college’y w których lądowali wtedy gdy nie było w nich żadnych studentów. W zajeździe dla ciężarówek Shannon chciał uwolnić dwa zamknięte w klatce tygrysy. Jedyny podejrzany, dlatego ta historia może być wyssana z palca.


„Spójrz mi w oczy”, mówi z mrugnięciem i uśmiechem, gdy pytam po raz 15, czy ta opowieść jest prawdziwa.

Podczas gdy koła autobusu się kręcą, zespół wewnątrz coraz bardziej prosperuje. Każdy na tym pokładzie zmuszany jest do wysiłku. Jared Leto pracuje tak jakby to było całe jego życie, jakby zależało właśnie od tego. Gdyby zapytać go, czy praca jest jego życiem, odpowiedziałby bez zawahania, że tak. Przeszło dwa dni temu napisał piosenkę, a teraz angażuje się już w sprawy biznesowe zespołu. Naradza się z kierownikami na temat nowego wideoklipu. Przed występem na scenie Liverpoolu zastanawia się nad układem. W garderobie w Leeds, pyta czy można wypożyczyć na trochę lasery. W hotelu, po występie opóźnia swój sen, pracując do 4 nad ranem.

„Dbam o to”, mówi. „Przez długi czas to było coś, co chciałem robić, i chcę robić to dobrze. Poświęcam cały swój czas dla pracy z tym zespołem. Chcę stworzyć coś, co będzie specjalne zarówno dla mnie, dla nas, i dla ludzi, którzy przychodzą by nas zobaczyć”.

I to jest to, na co wszyscy czekają. Przez ponad godzinę na scenie przy Mountfiels Hall, w uroczym mieście Liverpool, Jared Leto i 30 Seconds To Mars udowadniają, że gdy będą działali zgodnie z tym, co mówi im serce, ludzie przyjdą. To jest jak samospełniająca się przepowiednia. Zespół karmi publiczność, a publiczność karmi zespół. Wszystko jest jednością. Oni wszyscy obżerają się razem.

Dziewiętnaście godzin później, podziwiamy widoki Leeds. Elland Road, stadion piłkarski. Peryferie miasta pochłania deszcz i ciemność. Dotarcie tutaj zabrało jakieś trzy godziny, a Jared Leto nie przestaje rozmawiać. Usta mu się nie zamykają. Ale podczas gdy on jest niewyczerpany, wcale nie wyczerpuje innych. Udziela się jedynie swoim entuzjazmem, co może być też nieco zaraźliwe.

„Przez cały czas szukam połączenia”, mówi. Od początku lat 80. Ian MacKaye i jego przyjaciele utworzyli hardcorowo punkową grupę, którą nazwali Minor Threat. Jednym z celów tej grupy było zniwelować różnicę pomiędzy artystą, a publicznością. Minor Threat nie umieli tego zrobić i nie byli ostatni. Podczas gdy 30 Seconds To Mars nie ma z nimi żadnego oczywistego pokrewieństwa poza szacunkiem, strojami, chcą utrzymać jedynie ich myśl żywą.
Opuszczając autobus przypomina mi się historia z 2005 roku, kiedy to byłem w studio Top Of The Pops z Green Day. Młoda fanka, której matka pracowała dla BBC stała i czekała obok mnie na autograf. Kiedy zespół się pojawił, zrobiła krok do przodu. Trzymała w ręce kartkę papieru i długopis. Nie zdążyła wyrazić swojej prośby, bo ochrona odsunęła ją na bok, a Green Day udali się do swojej garderoby.
Przypomniała mi się ta historia, ponieważ obok autobusu stoi młoda fanka ze swoim dziadkiem. Autobus przyjechał na zaplecze, gdzie znajdują się garderoby. Tych dwoje ludzi stoi samotnie, czekając w ciemności. Fanka jest zdenerwowana i nieśmiała; jej dziadek jest ubrany nienagannie, jak stary Yorkshire gentleman. W swoich rękach trzyma aparat Olympus.
Czy zrobiła sobie z Jaredem wymarzone zdjęcie? Cóż, to nie miejsce by o tym mówić, ale…
Pojawiając się w drzwiach autobusu Jared słyszy prośbę. Nie ma ochroniarzy, by chronić go przed ludźmi. Pozuje do zdjęć dobrowolnie, bez żadnej groźby. Pozuje do zdjęć, najpierw z młodą damą, później z jej dziadkiem. Nigdzie się nie spieszy, nie próbuje uciekać. Stoi i rozmawia, nawet nie odpowiada za dużo na pytania, chodzi tylko o samą rozmowę. Rozmawiają o starym aparacie, o przybyciu do Leeds, trochę o tym, trochę o tamtym. Patrzy raz na twarz dziewczyny, raz na twarz jej dziadka, w końcu udaje się w kierunku budynku. Nie da się tego opisać, to jest warte każde słowo.

30 Seconds To Mars. Tak prawdziwi, że możesz ich dotknąć.




***tłumaczenie: mary 

***słowa: Ian Winwood
***zdjęcia: Ashley Maile

***żeby zobaczyć obrazek większy wystarczy kliknąć



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szukaj na tym blogu