30 SECONDS TO MARS – FORTUNA SPRZYJA ODWAŻNYM
Z zespołem rozmawia: ANDREW KELHMAN
Zdjęcia: NIGEL CRAME
30 Seconds To Mars nie cieszą się z faktu, że wielu ludzi wyobraża sobie ich jako łatwo unoszących się do gwiazdorstwa. ROCK SOUND rozmawia z braćmi Leto i chce wyciągnąć z nich całą prawdę o tej walce.
Podpisywanie umowy płytowej jest trudne. Trafiając w umowę płytową na podstawie nieoznakowanej demonstracji, żadną biografią albo promocyjnym obrazem i ofertą gabloty wystawowej jest niemalże niemożliwe. To typ co trzeciego zespołu z Los Angeles, który wysłał do wytwórni swoje anonimowe dema i został zaproszony do obejrzenia grupy w Santa Barbara.
Całkowita suma czterech przedstawicieli z przemysłu nagraniowego zrobiła tej nocy podróż. Zespół zrobił to co zawsze: założył bieg całej trasy, zgrał zbiór 13 piosenek, które zostały dodane do świata elektronicznego, psychodelicznego i alternatywnego rocka.
Zadziwiające jest to, jak wyżej wymienione typy przemysłu kopnęły zespół w tyłek. Płyta pojawiłaby się wcześniej. Mieli przypieczętować podpisanie umowy w pewny poniedziałek. Poniedziałek nadszedł i nikt nie zadzwonił. Skrzynka pocztowa była pusta. Jednak mimo wszystko zespół 30 Seconds To Mars brną do przodu.
„Może gdybym był bogaty, byłoby łatwiej” – Jared Leto
„Byliśmy bardzo naiwni – do tej pory nie mieliśmy pomysłu jak zaprezentować się w gablocie wytwórni płytowej z dala od LA” wspomina frontman Jared Leto z uśmiechem. „Kiedy chcieliśmy podpisać umowę płytową, nie wychodziliśmy i nie sporządzaliśmy pakietów prasowych. Graliśmy koncerty i zapraszaliśmy na nie ludzi. To była prosta logika”.
Ta noc była więcej niż 10 lat temu i pomimo niekonwencjonalnych taktyk 30 Seconds To Mars wciąż pną się w górę i rosną w siłę. Rock Sound zabiera nas w podróż z powrotem do początku, by dowiedzieć się jak i dlaczego zespół zaszedł tak daleko.
ZACZĘŁO SIĘ OD braci Leto w latach 90’, pisali muzykę razem przez jakiś czas, ale nigdy nie brali tego na poważnie. Kochali to. Chcieli by pewnego dnia było to czymś więcej niż dzieleniem wspólnie wolnego czasu, dlatego postanowili spróbować działać na poważnie i sprawdzić co się stanie.
„Kiedy pierwszy raz zaczęliśmy, naprawdę zaczęliśmy obsesyjną grę. Postanowiliśmy znaleźć gówniane studia, które były tanie, więc mogliśmy w nich uczestniczyć”, mówi Shannon. „Robienie tego dało nam uczycie wielkiego kopa prosto z sypialni. Mogliśmy grać w garażach, na obsranych studiach albo gdziekolwiek indziej, w miejscu które mogliśmy wynająć”.
Wiele z tych pokojów prób było już zajęte przez innych muzyków, którzy mieli taki sam pomysł na zespół. Ich wybór proponował pracę dla potencjalnych współpracowników. „Wzięliśmy kartę papieru, napisaliśmy ogłoszenie i rozwiesiliśmy to w sklepach muzycznych i sklepach z kawą”, wyjaśnia Jared z grymasem. „Jedyną rzecz którą można było w tym dostrzec, to pęk pieprzonych dziwadeł”. Bracia teraz się z tego śmieją, ale doświadczenie nie było wcale takie komiczne.
„Wiedzieliśmy czego na pewno nie chcemy”. Shannon kontynuuje. „Powinniśmy sfilmować ludzi, którzy przekroczyli próg naszych drzwi. Zrobilibyśmy z tego świetny materiał filmowy DVD”.
Naprawdę byli tacy źli?
„Tak”, stwierdza Jared. „Mieliśmy każdego od klona do nemezis, mieliśmy Yngwie Malmsteen, gitarowych bogów ze szkoły pełnej punka i rocka. Było ogromnym wyzwaniem, znaleźć kogoś, kogo można polubić i kto podejmie się wyzwania bycia z nami i chodzenia tak jak my po cienkiej granicy między dźwiękami. Myśleliśmy, że dostajemy metalowców, którzy chcą wszystko porozpieprzać na strzępy, albo mieliśmy ludzi interesujących się tylko jednym gatunkiem. To było złe”.
Od tego czasu bracia myśleli, że nie znajdą nikogo, kto chciałby podążać z nimi. Sznur basistów przewinął się przez zespół, kontynuowali granie na żywo w kierunku umowy płytowej. Nieugięcie, zaczęli podróżować.
"Wiedzieliśmy, jak trudno było zmienić percepcję, nastawienie więc przez jakiś czas w ogóle się tym nie przejmowaliśmy" – Jared Leto.
I ZACZĘLI PODRÓŻOWAĆ z każdym. Dosłownie z każdym.
„Kiedyś graliśmy dla Fishbone”, Jared wspomina to trochę z mieszanką zarazem wstydu i dumy. „Graliśmy dla meksykańskich gringo, byliśmy suportem zespołów metalowych, zespołów rockowych a nawet ludowych. Graliśmy dla kogokolwiek, gdziekolwiek i kiedykolwiek. Bawiliśmy się razem z tymi zespołami i mało kto nas zauważył”.
Chcieli robić coś trudnego, podjąć jakiegoś wyzwania. 30 Seconds To Mars – band uzupełniony przez gitarzystę Tomo Milicevica – sprowadzony we właściwym czasie.
„Przez wiele lat koncertowaliśmy w pewnego rodzaju ciszy. Nie mieliśmy nazwy zespołu, po prostu podróżowaliśmy i dawaliśmy występy”, wspomina Jared. „Nie byliśmy tak naprawdę zainteresowani skutkami naszego grania, pewnego rodzaju następstwa. To był dla nas eksperyment. Zdaliśmy sobie sprawę, że taki jest właśnie proces muzyki. Tworzysz ją, puszczasz w obieg, następnie ludzie mogą mieć z tego swoje prywatne doświadczenie, łączą się w publicznej przestrzeni i dzielą coś RAZEM. Chcieliśmy tego, chcieliśmy się z tym utożsamiać.
Zespół nigdy nie ukrywał Jareda przed publicznością, siedzącego za kulisami albo w furgonetce, tuż przed występem. Większość z koncertów odbyła się poza Los Angeles, w miejscach gdzie nikt wcześniej nie spodziewał się, że może zobaczyć sławnego aktora na czele bandu rockowego. Wiele z pierwszych widowisk miało miejsce w przydrożnych barach, starych kościołach, domach kultury, bibliotekach, barach samochodowych.
„To było wyzwanie mieć mnie w zespole”, komentuje Jared. „Wiedzieliśmy o tym, że to będzie wyzwanie i byliśmy tego świadomi, że może zajęło to więcej pracy, niż gdybym nie należał do grupy”.
Ale niezrażony wyzwaniem zespół podjął pracę. Rock Sound i Johan Matranga pamięta noc dzieloną z zespołem, gdy alt rock stał daleko w tyle.
„Graliśmy w maleńkiej miejscówce w centralnej Kalifornii”, Matranga zaczyna. „Paul z Immortal Records powiedział mi, że zespół który jest na liście dzisiejszej nocy, ma za swojego lidera aktora. A to nie jest nigdy dobry znak”.
Najgorszy strach pojawił się przed nim, gdy zobaczył nastolatki oblegające dookoła zespół. Ale coś się zmieniło po tym, jak zdał sobie sprawę, że nie chce wykiwać (magazyn podał inne nieocenzurowane słowo - wyd***ć) Jareda, ale nie jest jedną z tych szalonych nastolatek. „Pogadaliśmy trochę o jego dziwnych zdarzeniach na planie, o tym jak został poparzony i wielu innych, oraz o ekscytującym pomyśle bycia w zespole. Prawdopodobnie się uśmiechnąłem i powiedziałem ‘Uważaj czego pragniesz’ albo coś w tym stylu. Naprawdę wyglądał na szczęśliwego, wykonując coś całkowicie nieromantycznego, w byciu w zespole i to całe jego oddanie jest romantyczne. Zyskałem dla niego więcej szacunku. W dzisiejszym świecie jest tyle łatwiejszych dróg wyboru i za to go muszę pochwalić. Podążył na przekór”.
Początkowo członkowie zespołu podążali na swoje show w ciasnych samochodach. Zatrzymywali się przy stacjach benzynowych aby rozprostować kości, przeczytać mapę i coś zjeść. To nie była tylko wyprawa poza stan Kalifornia. W taki właśnie sposób była to wyprawa po całej Ameryce. Przez całą przygodę można znaleźć romans w czymś najbardziej nieromantycznym życia na kółkach. Ważny przełom przyszedł, gdy zespół mógł sobie pozwolić na samochód z częścią mieszkalną. Wszyscy podróżowali razem, dzieląc się wrażeniami, życiem.
„Musieliśmy pozbyć się furgonetki. Gdy prowadziliśmy przez Arizonę wiatr uniemożliwiał nam jazdę. Kołysało tak, że rozwaliło nam piekarnik”.
Wywróciła się.
„Tak”.
Byliście w środku?
„Nie” kontynuuje Shannon. „To było na miarę wysokich lotów żeglarstwo, gdy wiatr napierał koła przestały trzymać się ziemi”.
„Zmieniliśmy podejście zespołu i pozwoliliśmy muzyce przemawiać samej za siebie” – Jared Leto.
TO DLA PIENIĘDZY? Rock Sound wie o czym myślicie. Jared Leto – super sławny aktor znany z ról w wielkich produkcjach, pokrył koszty wszystkich wideoklipów zespołu. Wiemy, że tak myślicie, bo my mamy takie samo odczucie. Przynajmniej było tak, dopóki sam Jared Leto nas nie uświadomił. „Kiedy zespół robił swoje dema, nie zostały one podpisane – włożyliśmy w to masę pieniędzy, ale kiedy podpisaliśmy kontrakt nie włożyliśmy żadnych pieniędzy w zespół. Głęboko zastanawiałem się, czy to realne. Nigdy nie zarobiłem dużo pieniędzy jako aktor, dlatego nie miałem dużo pieniędzy by je wydawać. Może gdybym był bogaty byłoby łatwiej, ale był jeden raz gdy musiałem włożyć pieniądze w band. Wszystko po to, abyśmy mogli wyruszyć w tour Lollapalooza 2003, nie dostaliśmy wsparcia, ponieważ byliśmy pomiędzy dwoma albumami. Czułem, że postępuję słusznie, dlatego zapłaciłem z moich oszczędności”.
Niebogaty? Możliwe, przez większość jego pracującego życia, Jared Leto zarabiał ‘Scale’ – minimalną płacę dla występujących ustanowioną przez Screen Actors Guild; w taki kontrakt wchodzi również wyżywienie, płatne nadgodziny i koszty związane z zakwaterowaniem. Oczywiście to jest więcej niż przeciętny człowiek zarabia, ale również mniej niż wielu myśli, że on zarabia, za każdym razem gdy pojawia się przed kamerą. „Ludzie widzą cię w filmie i od razu wyobrażają sobie, że jesteś bogaty” dodaje.
„Przez czas panowania pierwszego albumu, wcale nie mieliśmy dużo pieniędzy. Nie pracowałem często jako aktor, a jeżeli już to byłem elemencikiem w filmie, małą rólką. Faktycznie zebraliśmy pieniądze z procesu na nagranie „A Beautiful Lie”, firma wykorzystała w niestosowny sposób treści 30 Seconds To Mars. Mieliśmy trochę pieniędzy i nagraliśmy teledysk dla środowiska, którym się interesujemy”. Epickie wideo zostało nakręcone w plenerach Północnego Koła Podbiegunowego, w mieście Illulissat. Planowanie tego wszystkiego zajęło 18 miesięcy i było to głównie finansowanie wyzwania.
„Dwa dni przed naszym przyjazdem ktoś spadł z lodowca i zginął” – wspomina brat Shannon. „Lodowce zawsze się zmieniają i poruszają. Podczas jednego z ujęć Tomo skoczył i usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk pękającego lodu pod jego stopami. To było przerażające, wszystko pod radarem, szkic wideo. Nie zostaliśmy objęci ubezpieczeniem na większość rzeczy. Jedynie reżyser zdjęciowy był jedynym czystym i sprawdzonym facetem w ekipie”.
Jest trudnym do opisania scena, gdy Rock Sound siedzi z braćmi w tyle ich nienagannego tour-busa. Ostatnie minuty przygotowań. Stylista z wcześniejszej sesji czeka aby obciąć włosy Jareda, podczas gdy manager i załoga techniczna zajmują się wszystkim przed kolejnym koncertem, z wyprzedanymi biletami dla kilkutysięcznej publiczności. Ale podczas podpisywania kontraktu płytowego, nie mieli legalnych przedstawicieli, musieli sami się wszystkim zająć. Wiele od tego czasu się zdarzyło, ale zespół zawsze zwyciężał. Zespół przetrwał wiele, nie tylko wydarzenia związane z debiutancką płytą.
„Mieliśmy wydać debiutancką płytę w 2001 roku, ale wrzesień zmienił wszystko. Każdy oglądał wielką tragedię, czekał i próbował ją zrozumieć, poczuć co najbardziej odpowiednie” – wspomina Jared ponuro. „Tytuł naszego albumu ‘Welcome To The Universe’ uległ zmianie, ponieważ był to obraz militarnej wojny, piękny obraz czegoś niewyobrażalnie brutalnego. To nie pasowało do wrześniowych wydarzeń. Opóźniło tym samym wydanie albumu o 10 miesięcy”. Ostatecznie album ujrzał światło dzienne, a 13-minutowe utwory zostały objęte cenzurą i skrócone do 6-minutowych, przypominając Bjork i Radiohead – natchnione eksperymenty kosmicznie rockowe, które nudne, jak pospolite kapele nu metalowe. Jednak pozwoliło to 30 Seconds To Mars grać coraz więcej koncertów i sprawiło, że stali się znani. O większości przeszłości 30 Seconds To Mars nie rozmawia się z prasą, jednak stale powiększana jest baza fanów, przez robiące wrażenie live show. „Pozwoliliśmy muzyce przemawiać samej za siebie”, wyjaśnia Jared. „Wiedzieliśmy, jak trudno było zmienić percepcję, nastawienie więc przez jakiś czas w ogóle się tym nie przejmowaliśmy. Wiedzieliśmy, że chcemy stworzyć coś ekscytującego, co będzie takie dla nas samych, ale również dla naszych przyjaciół i rodziny, więc czekaliśmy”. Więc dalej grali koncerty i dalej wkładali swój ogromy wpływ w dźwięk, w jego wielkość, w co im uniemożliwiano.
Wydali drugi album, który był prawdziwą niespodzianką dla wszystkich tych, którzy myśleli, że zespół jest marnym projektem aktora, potrzebującego jakiegoś rodzaju odskoczni, zanim wróci do ‘właściwej’ pracy. Zespół pojawił się w prasie, najpierw w Ameryce, później za granicą. Grali koncerty dla coraz większej liczby publiczności i sprzedali ponad milion płyt. Dokonali tego! Więcej niż dekadę temu, po zniechęcających przesłuchaniach, objechaniu całej Ameryki i fatalnemu zaprezentowaniu 30 Seconds To Mars mają miano grupy iście rockowej. Dlaczego?
„Poświęcenie”, mówi szczerze Jared. „To bardzo ważny powód, dla którego tutaj jesteśmy”.
Dokonali prawie niemożliwego, aby zespół taki jak 30 Seconds To Mars miał prawo istnieć, ale udało się. Kochaj ich albo nienawidź, ale nie można powiedzieć, że nie odnieśli sukcesu.
***tłumaczenie: mary
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz